Wojciech Sobociński


W piaskach historii

Nie ulega wątpliwości, że dzieje Otwocka są nierozerwalnie związane z panującymi tu warunkami przyrodniczymi. W niezwykle interesujący i ciekawy sposób przekazał to swoim czytelnikom Cezary Jellenta w „Sosnach otwockich”. Już pierwsze zdanie pierwszego rozdziału tej książki odwołuje się do faktu, „że Otwock zawdzięcza zdrowotne właściwości swego powietrza przedewszystkiem piasczystej glebie swoich lasów sosnowych i ogrodów (...)” (pisownia oryginalna). Książka ta zawiera wiele niezwykle cennych opisów dawnej otwockiej przyrody, dlatego polecam jej lekturę wszystkim zainteresowanym tą tematyką. Jellenta słusznie rozpoczyna opis naszego miasta od prezentacji walorów przyrodniczych i geologicznych tej ziemi. Od tego trzeba rozpoczynać każde rozważania na temat przeszłości, ale i przyszłości Otwocka. Natura obdarzyła bowiem to miasto i jego okolicę szczególnymi walorami, można by rzec unikalnymi w skali kraju. Właściwie trzeba by powiedzieć, że to miasto rozsiadło się na terenach szczodrze obdarowanych przez przyrodę. Spytacie Państwo, gdzie niby ta szczodrość? Wszędzie jałowy piasek, albo nieprzyjazne człowiekowi bagienka z rojem komarów i meszek. Nic na tym nie da się uprawiać. Nawet las rośnie tu licho i wygląda jak lekko przykurczony. To prawda, ale właśnie te wydmy i torfowiska są darem, który musimy dostrzec, docenić i wykorzystać. O tym jednak później.

 

Piaszczyste ławice (łachy) na Wiśle

Gdy topniejący lodowiec ustępował z tych terenów, wody spływające za nim na północ niosły niezmierne ilości pisaków. Te stopniowo osadzały się na dnie prarzeki tworząc coraz grubszą warstwę. Z upływem czasu wody opadały, a z ich toni wynurzały się piaszczyste ławice. Proces ten pogłębiał się, aż w końcu w wielu miejscach pozostał już niemal sam piach. Od momentu, gdy woda opuszczała prawiślańkie piaski, wpadały one w objęcia drugiego niezmierzonego żywiołu – wiatru. Ten, sukcesywnie wywiewając najdrobniejsze jego ziarenka, przemieszczał je. Gdy natrafiały one na przeszkodę opierały się na niej, nawarstwiały, aż wreszcie tworzyły piaszczysty pagórek, który sam w sobie stawał się przeszkodą dla kolejnych ziarenek. Tak zaczynał się wzrost wydmy. W ten sposób z czasem powstawały długie i wysokie (nawet do 30 m) piaszczyste nasypy. 

Cała ta historia (skrócona i uproszczona, ale nie czas na naukowe dywagacje) działa się w określonych warunkach klimatycznych. Początkowo były one srogie, niemal polarne. Później, wraz z odsuwaniem się lądolodu na północ, klimat łagodniał. Oczywiście wszystko to działo się w przedziałach czasowych dużo dłuższych niż ludzkie życie. W końcu jednak klimat zelżał na tyle, iż możliwe było pojawienie się pierwszych roślin. Początkowo była to zwykła tundra. Niemal taką, jaką możemy dziś oglądać w północnej Europie i Azji. Pojawiły się pierwsze zwierzęta, a za nimi przyszli ludzie. I tu znów powracamy do wydm. To właśnie one stały się miejscami odpoczynku pierwszych mieszkańców tych terenów. Wędrowni łowcy reniferów podążali szlakami tych zwierząt. Zwierząt, które stanowiły ich pokarm (nie jedyny, bo odżywiali się również roślinami), dawały im skóry i kości na narzędzia. 

Trzeba również pamiętać, że przez te tereny płynęła też olbrzymia i nieprzewidywalna rzeka (dzisiejsza Wisła), która często rozlewała swe wody w czasie wiosennych roztopów i jesiennych przyborów. Często też zmieniała swoje koryto. Raz płynęła szlakiem zbliżonym do dzisiejszego, kiedy indziej jej wody toczyły się kilka kilometrów dalej na wschód. Rzadko jednak udawało jej się dosięgnąć uformowanych już wydm, które w naszym rejonie znajdowały się po prawej stronie rzeki. Okresowe rozlewiska i zmiany przebiegu Wisły powodowały nanoszenie żyznych namułów, które w wielu miejscach umożliwiały rozwój coraz bujniejszej roślinności. Również na obszarze wydm rozpoczął się w końcu wyścig piasku z roślinami. Wyścig niezwykły, bo wydmy niesione wiatrem przemieszczały się, zaś ich stoki próbowały zasiedlać drobne glony, porosty, mchy, trawy. Jeśli im się to udało, przygotowywały miejsce dla kolejnych przybyszów. Obumierające szczątki roślinnych pionierów dawały początek glebie. Na niej mogły kiełkować kolejne rośliny, z krzewami i drzewami (głównie brzozą i sosną) włącznie. Wyścig ten trwał tysiące lat. Praktycznie przez cały czas towarzyszyli mu ludzie. Ich ślady znaleziono bowiem na wielu wydmach dzisiejszego Otwocka. Od Świdrów począwszy a na Śródborowie skończywszy. Co więcej, ludzie wielokrotnie mieli ogromny wpływ na wynik tego wyścigu. Na dobrą sprawę od około dwa i pół tysiąca lat mają go niemal bez przerwy. Otwockie i podotwockie wydmy były pozbawiane porastającego je lasu wielokrotnie. Najprawdopodobniej największe ich wylesienia miały miejsce na początku naszej ery. Wtedy na Mazowszu bardzo mocno rozwijały się liczne ośrodki hutnicze, wykorzystujące ogromne ilości drewna. Na podstawie badań różnych przyrodników, archeolog profesor Romuald Schild przypuszcza, że pod toporami padły wówczas olbrzymie połacie tutejszych lasów. Świadczą o tym ślady silnego rozwiewania otwockich wydm właśnie w tamtym okresie. Oznacza to, że ludzie ponownie uruchomili wtedy procesy przemieszczania się wydm. Zresztą niewykluczone, że wciąż tu funkcjonowały, ale ludzie niechybnie przyczynili się do ich nasilenia. Tak więc otwockie wydmy wędrowały zapewne jeszcze dwa tysiące lat temu. 

Fragment wydmy na Meranie ukształtowanej przez wiatr(wysokość formacji ok. 1 m)

Ta wędrówka wiązała się z powolną, ale nieunikniomą śmiercią wielu istnień. Zwierzęta obdarzone możliwością ucieczki w dowolnym momencie, z łatwością unikały zagłady w piaszczystym morzu. Tej możliwości pozbawione są jednak rośliny. Przesypywana wiatrem wydma, przesuwa się najwyżej o kilka centymetrów rocznie. Ale to wystarczy, by w ciągu dziesięcioleci czy stuleci zasypać całe połacie lasu. Przemieszczająca się wydma w końcu odsłania martwe kikuty drzew - pozbawione kory pnie, przy których zachowały się jedynie grubsze konary. Takie martwe lasy można jeszcze oglądać w Słowińskim Parku Narodowym. U nas niestety nie, choć z całą pewnością przed wiekami był to normalny widok. Haracz jaki zebrała wędrująca wydma to z pewnością przygnębiający widok. Któż bowiem lubi oglądać całkowicie martwy las? Pamiętajmy jednak, że śmierć w przyrodzie jest zjawiskiem normalnym i powszechnym, dużo bardziej niż w naszym ludzkim świecie. 

Otwockie wydmy są bez wątpienia najstarszymi, a zarazem na co dzień przez nas oglądanymi, komponentami naszego miasta. Nie zdajemy sobie sprawy, że w swym kształcie i miejscach trwają niezmienione od tysiącleci. Najczęściej ciągną się długimi wałami. Czasem przybierają postać wielkiego rogala, rzadziej bumerangu. Jedno ich zbocze jest strome, drugie zawsze nieco bardziej łagodne. Po pierwszym drobiny piasku staczały się, zaś po drugim pchane były wiatrem pod górę. Dziś jest już inaczej. Wiatr, choć wieje nie przesypuje już ziaren jak dawniej. Większość piaszczystych stoków porastają niskie, mizernej jakości sosenki. Miejsca, w których zachowały się odkryte piaszczyste powierzchnie, służą do nielegalnego wybierania piasku lub do zabawy. Niektóre z nich, jak Meran, szczególnie chętnie odwiedzane są zimą. Stok wydmy przykryty śniegiem umożliwia zjazd na sankach lub nartach. Sam pamiętam jak przed kilkunastu laty korzystałem z zimowych uciech na nie zalesionym zboczu Meranu. Pod opieką rodziców korzystałem z nich zupełnie tak jak robiło się to przed wojną. Pierwsze (i ostatnie w moim wydaniu) próby skoków na ledwie zachowanej skoczni oraz zjazdy po czymś co przypomina tor saneczkowy na zawsze pozostaną wśród wspomnień z dziecięcych lat. Tak samo jak pozostanie w nich, oglądany już dużo później, martwy las odsłonięty przez wydmy w Słowińskim Parku Narodowym. 

Myśli te i wspomnienia wywołują we mnie pewien dysonans. Z jednej strony stoi nieodparta chęć korzystania z dóbr przyrody, z przykładowymi beztroskimi zjazdami po stokach Meranu. Z drugiej zaś fakt, że wydmy - i te w parku Słowińskim i te w niedalekim Kampinoskim Parku Narodowym – objęte zostały najwyższą formą ochrony przyrody. Co począć z wydmami Otwocka i okolic? Wszak są one największym ich skupiskiem na prawym brzegu Wisły, a stan ich zachowania niczym nie odbiega od tych w Kampinosie. Tym bardziej, że na całym polskim niżu nie ma kolejnych tak dużych zgrupowań wydm jak w Puszczy Kampinoskiej i Lasach Otwockich. U podstaw moich rozważań stoi również fakt, że wydmy kampinoskie i słowińskie przyciągają turystów już przez sam fakt, że znajdują się w parkach narodowych. Ma to niebagatelny wpływ na rozwój tamtych regionów, szczególnie pod kątem turystyki. Jej kontrolowane formy sprawiają, że przyroda nie jest dewastowana a lokalna społeczność ma dodatkowe (lub podstawowe) źródło zarobku. Ten kompromis przynajmniej częściowo zabezpiecza potrzeby ochrony przyrody, ale i rozwoju lokalnego. U nas jest inaczej. Nasze wydmy, choć porównywalne z kampinoskimi, nie są tak znane i nie przyczyniają się do poprawy życia ludzi w naszym mieście. Przyrodolecznictwo nie rozwija się tu, a turystyka nie istnieje od dobrych kilkudziesięciu lat. Z jakich powodów otwockie wydmy są gorsze od tamtych? Jest Drodzy Państwo taki powód. Po prostu nie potrafimy ich docenić i spożytkować do promocji naszego miasta. Nie potrafimy się nimi chwalić tak, jak to robią w Kampinoskim lub Słowińskim Parku Narodowym. Fakt, że większość naszych wydm znajduje się pod ochroną, bo leżą w granicach Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, być może uchroni je od dewastacji, ale w żadnej mierze nie sprawi, że staną się one znane i chętniej odwiedzane przez turystów.