Rozmawiała E. Chudzicka


Pan Maciej Świerczyński większości naszych Czytelników znany jest dzięki artykułom, które zamieszczał przez lata w naszej gazecie. Od urodzenia mieszka w Otwocku. Wychował się w rodzinie biorącej czynny udział w życiu i tworzeniu z Willi Otwockich zorganizowanej stacji klimatyczno-sanatoryjnej oraz powstającego miasta- uzdrowiska. Stykał się z rodzinami Kasperowiczów, Czaplickich, Geislerów. Jego dziadek, aptekarz Franciszek Podolski pierwszy w Otwocku założył aptekę w 1895 r. i wybudował willę PODOLE nazwaną tak od własnego nazwiska. 
Pan Maciej w listopadzie br. decyzją Zarządu Towarzystwa Przyjaciół Otwocka i Zarządu Miasta został wyróżniony za swoją działalność dyplomami uznania i srebrną sosenką wydaną w 85. rocznicę uzyskania przez Otwock praw miejskich.

Otwocki dziejopisarz

Panie Macieju, jest pan jednym z głównych aktorów krótkiego, bo zaledwie 20 min. filmu pt. “Świder”, niedawno emitowanego w telewizji. 

Tak się złożyło. Sławek Koehler, który ten film robił, trafił do mnie poprzez Ewę Zubowską. Chciał, abym wypowiedział się na temat Świdra i Otwocka. Film bardzo mi się podoba, jest sentymentalny. Wypowiada się w nim cała masa ludzi, w różnym wieku, o różnym stażu jak to się mówi “otwockim”. Ich wspomnienia są bardzo cenne. Film powinien być emitowany np. w Muzeum Ziemi Otwockiej, w UM podczas spotkań delegacji miast zaprzyjaźnionych – oczywiście w tłumaczeniu.

Skąd u Pana zainteresowanie historią miasta?

Wychowany byłem w miłości i szacunku do Otwocka. Od początku wszyscy byliśmy z Otwockiem związani. Tu mieszkaliśmy i żyliśmy. Ja o Otwocku zacząłem pisać dopiero w 1995 roku – ile już miałem wtedy lat? Mój dziadek wybudował dom, w którym mieszkam obecnie, w 1899 roku. Dom ma już 102 lata. Jest w doskonałym stanie, a budował go Andrzej Chłopecki – Otwocczanin. Właśnie tu, w tym salonie spotykali się Geislerowie, Czapliccy, Kasperowiczowie i inni pionierzy Otwocka. Tu było często centrum spotkań towarzyskich. Ja to widywałem i dobrze pamiętam. Moja rodzina, jak i inne otwockie rodziny włożyła niemały wkład w formowanie i rozwój tego miasta. Nawet finansowy przed I wojną Światową. Mimo swoich 80 lat mam dobrą pamięć. Wspomnienia i inne tematy czerpię z Otwocka i z głowy, często temat kojarzy się z bieżącymi wydarzeniami. W pewnym wieku nachodzi człowieka wena pisarska.

Pańska wiedza historyczna jest imponująca. Czy jest pan z zawodu historykiem?

Z zawodu jestem inżynierem elektrykiem – energetykiem po Politechnice Warszawskiej. Do szkoły powszechnej nie chodziłem. Przez 3 lata uczyłem się prywatnie u pani Zofii Zawadzkiej (Żeromskiego 6a), a mając 12 lat, w roku ‘34 poszedłem do Gimnazjum w Otwocku. Gimnazjum było 4-letnie, a po nim 2-letnie liceum i matura. Nie zdążyłem zdać matury, byłem w drugiej klasie licealnej, gdy wybuchła wojna. W 1939 r. Niemcy zlikwidowali gimnazjum. W 1941 r. profesorowie otwockiego Gimnazjum w porozumieniu z tajnym, polskim kuratorium podległym Delegaturze Rządu Polskiego w Londynie zorganizowali komplety tajnego nauczania, zakończone egzaminem maturalnym. Dzięki nim, w 1942 roku zdałem maturę. W gimnazjum uczyłem się języka francuskiego, bo taka była moda, ale maturę zdawałem z niemieckiego, którego uczyła mnie żona prof. Błażejewicza – Tatiana. Dzięki znajomości niemieckiego mogłem pomagać ludziom np. pisać podania do władz niemieckich.

Zawsze pracował pan w swoim zawodzie?

W czasie okupacji pracowałem (bo każdy musiał wtedy pracować) w rodzinnej aptece u sukcesorów Franciszka Podolskiego jako goniec i laborant. Zawodowo na początku 1950 r. w fabryce Szpotańskiego w Międzylesiu, potem zakład nazywał się ZWAR. Tu pracowałem 11 lat. Przeniosłem się do Zakładu Doświadczalnego do Instytutu Elektrotechniki również w Międzylesiu na 9 kolejnych lat. I w jednym, i w drugim zakładzie dochodziłem tylko do pierwszego pułapu kariery zawodowej. Ten pułap to było PZPR. Musiałem rezygnować z awansów, bo nie chciałem zostać członkiem partii na co mnie wciąż namawiano. Najgorsze były lata 50-te. Do śmierci Stalina i Bieruta była beznadzieja. Człowiek był ciągle narażany na szykany ze strony władz zwierzchnich.

Ale dokonania w pracy ma Pan duże?

Przyszła moda tworzenia Zakładów Doświadczalnych na prowincji. Pierwszy taki Zakład wspólnie z kolegami z Zakładu Elektrotermii otworzyliśmy w Kołbieli w budynkach po stajniach hrabiego Zamojskiego. Potem przeszedłem do Polskiej Akademii Nauk, gdzie uruchomiłem jako dyrektor przy Instytucie Cybernetyki Stosowanej PAN Zakład Doświadczalny i jego oddział w Lubawie koło Nowego Miasta Lubawskiego. Właśnie wtedy zostałem odznaczony Złotą Odznaką Zasłużony dla Warmii i Mazur. Następny uruchomiony zakład był w Korbońcu, wsi koło Mławy. Wylądowałem w końcu z powodów jak wyżej w “Meratroniku” na ul. Białobrzeskiej i w ”Rawarze” na ul. Poligonowej, w których zbudowałem jako główny specjalista ds. inwestycji duży Zakład - filię w Nasielsku oraz rozbudowałem zakłady w Ostrowii Maz. i Gostyninie. W 1984 roku przeszedłem na zasłużoną emeryturę.

 Nie zmniejszyła się  jednak Pana aktywność?

Zawsze byłem w ruchu. Przez ponad 30 lat byłem biegłym w sądach wojewódzkich woj. warszawskiego i ostrołęckiego i był taki czas, że miałem bardzo dużo zajęć jako biegły specjalista od energetyki i instalacji elektrycznych oraz urządzeń energetycznych. W PZU w IV inspektoracie w Warszawie byłem specjalistą od szacowania szkód elektrycznych po uderzeniu pioruna czy innych nieszczęśliwych wypadków. Z tych dodatkowych prac zrezygnowałem dopiero w ubiegłym roku. Za daleko trzeba było dojeżdżać.

Te dodatkowe prace podejmował pan dla dobra rodziny?

 O tak! Jak pracowałem w Zwarze kolega dyrektor założył 3-letnią ZSZ. Byłem tam nauczycielem. Uczyłem Podstaw elektrotechniki i Materiałoznawstwa elektrycznego. Tych samych przedmiotów uczyłem również na kursach dla mistrzów przy Cechu, prowadzonych przez kierowników szkół podstawowych Nr 3 – pana Wrońskiego, Nr 1 – Pana Scheibleta w latach ,60-70.

Miał pan już wtedy rodzinę?

Ożeniłem się w 1951 roku. Ślub cywilny wzięliśmy 5 czerwca, a kościelny 30 czerwca. Ks. proboszcz Bogusław Kaniowski spóźnił się 13 minut. Zapomniał o ślubie. To była sobota i on poszedł sobie do kanonika Wolskiego do księżówki na ul. Geislera. A my stoimy i stoimy. W końcu kościelny pobiegł po niego. Ksiądz przybiegł z „językiem do pasa”, zmęczony i bardzo nas przepraszał. Ślub braliśmy w bocznej kaplicy Matki Boskiej, bo główna nawa była w remoncie. To był skromny ślub i skromne wesele. Ksiądz pomylił mi imię żony. 

Nie było białej sukni?

Było tak, jak mogło być. Nikt się wtedy nie mógł nawet zapożyczyć - bo z czego by to spłacił? Pracowałem ja i pracowała żona, a zarobki były takie, że starczało ledwo ledwo. To były straszne stalinowskie lata. 

Nie bał się Pan żenić?

Kto wtedy myślał o strachu? Trzeba się było żenić. Byłem już w starszym wieku. Miałem 29 lat, a znaliśmy się od dawna, od 13 lat.

A żona?

Dwa lata starsza. Urodziła mi w 1954 roku bliźnięta. Chłopca i dziewczynkę. Janka i Magdalenę. Jeszcze do momentu porodu nikt nie wiedział, że to bliźnięta. Wtedy nie było USG. Wrażenie, mówię pani, piorunujące. Jedyne do dziś w rodzinie bliźnięta. Wtedy żona przestała pracować, a ja przyjmowałem nowe prace. Od 1961 roku na terenie Otwocka miałem nadzór nad robotami elektrycznymi w byłych sanatoriach otwockich. Krótko mówiąc, wszystko się robiło by mieć na utrzymanie rodziny.

Jak długo współpracował pan z “Gazetą Otwocką”

Przez 7 lat byłem przybocznym gazety. Współpraca zaczęła się w 1995 r., kiedy na spotkaniu w Muzeum dotyczącym książki “Czy ja jestem Mordercą” pan Jan Tabencki zaproponował mi napisanie sprawozdania z tego spotkania. Współpraca rozluźniła się znacznie po śmierci mojej siostry, a potem żony. Nieszczęścia te wytrąciły mnie z pisania.

Ponownie zacząłem pisać w 2000 r. do “Linii Otwockiej”. Jednak zmiana naczelnego redaktora na p. Skoczka spowodowała wzrost biurokracji. Dawniej wiedziałem czy wydrukują mój artykuł w ciągu dwóch dni - teraz i trzy tygodnie to mało. Nie chcą, niech powiedzą, że nie - nie jestem starą panną, nie obrażę się jak odmówią. 

Czy myśli Pan o wydaniu całości swoich kronikarskich tekstów?

Jest ich bardzo dużo. Rzeczywiście, chciałbym, żeby zostały zebrane w jednym miejscu.