oprac. Stanisław Zając


Sensacje z lat trzydziestych

Centrala narkotyków

Szczycimy się – i słusznie – wyjątkowym statusem Otwocka przed drugą wojną światową. Fenomen miasta-uzdrowiska nie powinien jednak całkowicie przesłaniać wielu problemów nękających mieszkańców i kuracjuszy. W Otwocku rozgrywały się wydarzenia, będące niekiedy wąskim marginesem życia publicznego albo przeciwnie - takie, które były przejawem zjawisk ukrytych, lecz mających znacznie szerszy zasięg. Wiele z tych wydarzeń odnotowała prasa ogólnopolska. Przyjrzyjmy się niektórym. Potraktujmy je albo jako sensację sprzed lat, albo też...

Oto kilka wycinków prasowych z początku grudnia 1933 r. Zacznijmy od tytułów (niekiedy są one wieloczłonowe, aby tym bardziej zaintrygować czytelników):

Sanatorium dla gruźlików w Otwocku centralą przemysłu narkotyków. W Safesie bankowym odkryto 3 klg kokainy („kurier Codzienny” – 4.12); CENTRALA NARKOTYKÓW POD WARSZAWĄ. LIST ZDRADZIŁ HERSZTA BANDY – WILLA W OTWOCKU I PODEJRZANE ZEBRANIE „TOWARZYSKIE” („Ekspres Wieczorny Ilustrowany” – Łódź, 1.12); W PENSJONACIE DLA GRUŹLIKÓW CENTRALA NARKOTYKÓW („Tempo Dnia” – Kraków, 2.12). 

Co się stało? Wszystko zaczęło się w warszawskim hotelu „Bristol”. Zdecydował przypadek, brak rozwagi, czy może jednak...? W tymże hotelu zatrzymał się mieszkaniec Wiednia, niejaki Halpern. Nie na długo. Pojechał dalej załatwiać ważne „interesy”. Tymczasem: ... do hotelu nadszedł do niego list, który wpadł w ręce nowego lokatora pokoju. Ten po otwarciu stwierdził, że list jest adresowany do handlarza narkotykami. W ten sposób władze wpadły na trop tej afery, która jest jedną z największych, zlikwidowanych ostatnio... Śledztwo – jak okazuje się, pewne sformułowania są bardzo żywotne – zatoczyło coraz szersze kręgi. Przeprowadzono rewizję w jednym z banków warszawskich (oczywiście, nazwy banku prasa nie podała), gdzie w safesie (czyli w sejfie) należącym do Halperna odkryto trzy kilogramy kokainy. Wiedeńczyk został aresztowany jako herszt bandy zajmującej się przemytem narkotyków do Polski. Podczas śledztwa okazało się, że proceder był doskonale zorganizowany. Swoją centralę miał w Belgradzie (pojawia się więc „bałkański ślad” - potwierdzający, że wówczas główny szlak narkotykowy do naszej części Europy wiódł z Bliskiego Wschodu). Halpern początkowo rezydował w Katowicach. Później jednak ze względu na pewne trudności związane z potajemnym handlem narkotyków, przyjechał do Warszawy. Jak już wiemy, pobyt w stolicy okazał się pechowy.

Dalsze aresztowania objęły mieszkańców Katowic, Gdyni, Poznania, Przemyśla. Sfinalizowane zostały w jednym z pensjonatów otwockich, gdzie funkcjonowała cicha hurtownia narkotyków. Oddajmy głos jeszcze raz dziennikarzowi „Kuriera Codziennego”: W pensjonacie tym przebywali zazwyczaj gruźlicy i nikt by nie przypuszczał, że znajduje się tam potajemna hurtownia przemycanych narkotyków. W soboty i niedziele zjeżdżali się tam rozmaici osobnicy, rzekomo na wypoczynek i grę w brydża, a tymczasem byli to agenci szajki, którzy przyjeżdżali po odbiór narkotyków. Fakty tworzą niemal zarys scenariusza filmowego. 

Trudno nie doszukiwać się związku między opisaną wyżej aferą a wydarzeniami, jakie kilkanaście dni później sygnalizował tytuł artykułu w „Expressie Porannym” (19.12): POPŁOCH W OTWOCKU WYWOŁAŁY REWIZJE W SKŁADCH APTECZNYCH. Aptekarze otwoccy złożyli wcześniej skargę do władz śledczych. Żądali przeprowadzenia rewizji w składach aptecznych (drogeriach), aby ustalić, czy nie są tam sprzedawane specyfiki, które mogą być dostępne tylko w aptekach. Zakończenie artykułu wyjaśnia, o jakie specyfiki chodziło: Rewizja ta wywołała popłoch wśród drogerzystów. Ze składów usiłowano wynosić specyfiki. Usiłowania te zostały jednak udaremnione przez policję. W czasie rewizji wykryto w kilku składach narkotyki w większej ilości niż drogerie mają prawo trzymać. Narkotyki te zabrano. Posiadaczom narkotyków nielegalnie zdobytych grożą surowe kary...

Współczesny czytelnik (Anno Domini 2002) mógłby zapytać: czegoż możemy dowiedzieć się z tej zramolałej sensacji? Że przed kilkudziesięciu laty jedni sprzedawali, inni zażywali narkotyki, zaś policja tropiła ten proceder? Nihil novi sub sole. Warto jednak dostrzec szersze tło opisanych wydarzeń. 

Środki odurzające znano – i przyjmowano – w różnych rejonach świata i w różnych epokach historycznych. Przez wiele wieków przestrzegano jednak kilku istotnych ograniczeń – dotyczących zarówno osób, jak i okoliczności. W dawnych stuleciach odurzanie się stanowiło przywilej – i swoisty obowiązek – niektórych ludzi (kapłanów, szamanów, wojowników) oraz niektórych grup danej społeczności (np. wojowników podczas inicjacji). W końcu XIX wieku środki narkotyczne w kręgach dekadenckiej bohemy zyskały pochwałę jako „medium” dla twórczych inspiracji. Podobne skojarzenie przetrwało wśród ekstrawaganckich artystów w czasach Drugiej Rzeczypospolitej. Dość przypomnieć prowokacyjne działania Witkacego, który „dokumentował” bodźce towarzyszące tworzeniu niektórych obrazów. Przykładowo – w Muzeum Miejskim w Słupsku znajduje się namalowany przez Witkacego portret, opatrzony wzorami chemicznymi pewnych specyfików, przyjmowaniu których towarzyszyły również „pyfka”(!) oraz „muzyczka”.

W latach trzydziestych zażywanie narkotyków ograniczone było do wąskiej elity. To nie biedni kuracjusze ani tym bardziej mieszkańcy Otwocka korzystali z usług „centrali” oraz „drogerzystów”. Nałóg nie stał się jeszcze „demokratyczny”. Żadnych „ćpunów”, żadnych „małolatów”. Przytoczone relacje ukazują natomiast zdecydowane potępienie dla wykrytych przestępstw. Wystarczy spojrzeć na dobór słów: szajka, banda, herszt. Czy była to tylko – szukająca sensacji – maniera dziennikarska?