Ewa Banaszkiewicz


Ciepłe spotkanie z "Drogą lodową"

„Wzruszająca opowieść o triumfie ludzkiej determinacji nad przeciwnościami losu” – tak „Drogę lodową” Stefana Waydenfelda nazwał we wstępie najbardziej znany historyk Polski Norman Davies. 

Na pewno pozyskanie opinii – i to pozytywnej - wybitnego Walijczyka nobilituje dzieło polskiego emigranta, jednak każdy Czytelnik ma prawo do własnej oceny*. Sądząc z wypowiedzi uczestników wieczoru autorskiego, który odbył się 8 kwietnia w „Jaraczu”, oceny odbiorców są wręcz entuzjastyczne. Powtarzała się opinia, że książka – może nawet jako lektura uzupełniająca – powinna trafić w ręce młodzieży szkolnej. Argumentem „za” jest na pewno fakt, że „Droga lodowa” odbiega zdecydowanie od „martyrologicznego” stylu wspomnień o syberyjskich losach zesłańców. To książka przygodowa, chwilami wręcz sensacyjna. - Dlatego czyta się ją jednym tchem – mówił podczas spotkania Marian Kalinowski. Nie zgodził się z tym Maciej Świerczyński, który zalecał lekturę „Drogi” z przerwami na smakowanie i delektowanie się zdobytą wiedzą. Rozmówcy nie zgadzali się także co do poglądu, że obecnie młodzież polska ucieka od historii wojny. Takiego zdania był Stefan Waydenfeld (również Norman Davies we wstępie), ale M. Świerczyński oponował, że karmiona fałszem młodzież od kilkudziesięciu lat nie miała szans zapoznać się z prawdziwą historią ostatniej wojny. - Rozbudzenie zainteresowań nigdy nie nastąpiło, trudno więc mówić o ich zaniku – twierdził znany z radykalnych poglądów M. Świerczyński.

Książka wydana najpierw po angielsku zrobiła ogromne wrażenie na odbiorcach. Skromny i nieskory do wychwalania się Stefan Waydenfeld przyznał, że w Wielkiej Brytanii pierwszy nakład rozszedł się błyskawicznie, a po książkę sięgają również czytelnicy bibliotek. Tłumaczenia „Drogi lodowej” na język polski podjęła się żona autora Danuta Szczerba-Likiernik Waydenfeld. Chociaż od 60 lat nie była w Polsce, to tłumaczenie jest świetne, a język żywy. Sama tłumaczka twierdzi, że zawdzięcza to gruntownemu wykształceniu, jakie otrzymała w przedwojennym gimnazjum. Te czasy powróciły na chwilę we wspomnieniach gości wieczoru; przypominano szkolne lata Stefana i lekarską praktykę jego ojca Władysława Wajdenfelda. 

Spotkanie otworzyło w niektórych chęć podzielenia się osobistymi przeżyciami z okresu wojny. Dramatyczne były losy pani, która jako dziecko z matką i rodzeństwem przeżyła katorgę zesłania. Jej dwuletni braciszek uznany za umarłego został wrzucony do rowu. Okazało się, że jednak przeżył i odnalazł się niedawno w Kanadzie, po blisko 60 latach...

Losy zesłańców tułających się po Kraju Rad to jeden z głównych nurtów wydawniczych lubelskiego „Norbertinum”. Obecny w „Jaraczu” szef wydawnictwa Norbert Wojciechowski określił je jako pierwsze prywatne wydawnictwo katolickie. Za serię o duchowieństwie „Norbertinum” otrzymało nagrodę „Feniks 2002”. Jak stwierdził wydawca, te książki czyta Jan Paweł II; wspomnienie o księdzu Fedorowiczu zabrał nawet w podróż do Kazachstanu. To najlepsza promocja dla wydawnictwa, które dba zarówno o dobór tematyczny, jak też i jakość wydań.

Obok „Norbertinum” w otwockiej promocji książki „maczało palce” wiele rodzimych formacji kulturalnych: Wydział Kultury Urzędu Miasta, Miejska Biblioteka Publiczna, Otwockie Centrum Kultury, Towarzystwo Przyjaciół Otwocka, Otwockie Towarzystwo Naukowo-Kulturalne oraz Dorota Mądra, która gratisowo przygotowała poczęstunek. Żal, że spotkanie, choć bardzo interesujące, trwało zbyt krótko. Tak mało zdążył powiedzieć sam autor, tyle pytań pozostało nie zadanych.

Ewa Banaszkiewicz

* Wnikliwą recenzję książki przedstawił Stanisław Zając w marcowym numerze „Gazety Otwockiej”