W odpowiedzi na apel, który ukazał się w marcowym numerze „Gazety”, otrzymaliśmy wiele sygnałów od osób pamiętających zajście na otwockim dworcu w 1981 roku. Z relacji drukowanych poniżej wynika, że każdy zachował w pamięci inne szczegóły; historie widziane oczami różnych ludzi są niepodobne, niekiedy bardzo odległe. Nie zamykamy tej sprawy, nadal prosimy Czytelników o podzielenie się swoimi wspomnieniami. Na zakończenie postaramy się o wypowiedź bohatera tych wydarzeń - Adama Michnika.

Nie wszyscy widzieli Michnika

Irena Soja

Było to 7 albo 8 maja 1981 roku. Zaczęło się w bufecie kolejowym. Pewien milicjant kupił paczkę papierosów. Stojący za nim pijany mężczyzna - Mariański (noszowy ze szpitala im. Krasickiego) papierosów nie dostał. Wszczął awanturę i milicjant dołożył mu kilkukrotnie pałą. W tym czasie do Otwocka przyjechały dwa pociągi, jeden kończył tu bieg, a drugi jechał dalej w kierunku Pilawy. Na stacji zrobiło się tłoczno. Ludzie z pociągu otoczyli Mariańskiego; zaczęto wykrzykiwać „precz z komuną!” i epitety pod adresem milicji. Ta ostatnia wezwała posiłki, ale nie dotarły one do miejsca zajścia, gdyż taksówkarze zablokowali jezdnię pod wiaduktem kolejowym. Na posterunku przy stacji zamknięto Mariańskiego. Rozjuszony tłum zaczął rozwalać posterunek i odkryto, że w środku jest pełno wódki (gorzelnia?, melina?), rozbite kawałki szkła kaleczyły napastników. Wkrótce przyjechał zawiadomiony przez kogoś Zbyszek Bujak. Poszedł z grupą ludzi do księdza proboszcza parafii św. Wincentego á Paulo prosić o pomoc. Chodziło o uwolnienie milicjanta, który został zamknięty na posterunku przez tłum. Proboszcz zgodził się i prosił ludzi o zachowanie spokoju. W odpowiedzi tłum krzyczał, żeby wypuścić Mariańskiego. Pożar był, ale straż pożarna nie mogła go gasić, bo przecinano im węże strażackie. Adama Michnika w ogóle nie widziałam. Wszystko trwało do nocy, gdzieś do 24. To były czasy, gdy każdemu wydarzeniu nadawano charakter polityczny, ale zajście na stacji w Otwocku było zwykłą chuligańską awanturą, a nie polityczną manifestacją.

 

Jerzy Rybak

Był piękny słoneczny dzień, około godziny 16, 17. Mieszkam przy ul. Reymonta. Byłem koło domu, gdy nagle zobaczyłem czarny dym nad stacją. Pobiegłem tam z sąsiadem, Jurkiem Zarembą. Zobaczyliśmy, że pali się wagon kolejowy - drewniany, w którym mieścił się komisariat kolejowy Milicji Obywatelskiej. To było najbardziej znienawidzone miejsce w Otwocku. Tzw. pałowanie było tam na porządku dziennym, sam jako student miałem przyjemność tam „gościć”. Tłum na peronie i chodniku gęstniał, głównie dzieciaki, młodzież. Przyjechała Straż Pożarna od strony wieży ciśnień. Zaczęli gasić ogień, ale ktoś poprzecinał węże. Poleciały też kamienie w stronę strażaków, więc wycofali się na ulicę Orlą. Nagle ktoś krzyknął, że jest Kuroń. Jego bardziej pamiętam niż Michnika. Przyjechała grupa z KOR-u i nawoływała do spokoju, żeby się rozejść. Tak oceniam, że było wtedy 200-300 osób. Nie była to manifestacja antykomunistyczna, raczej typowy tłum gapiów patrzących na pożar. Mogła to być prowokacja. Zresztą wykorzystywano każdą okazję, by nadać wydarzeniom kontekst polityczny. Być może ktoś podpalił, kto był zły, pokrzywdzony. Była jakaś bójka, ale nie z milicjantami, tych w ogóle nie widziałem. Nagle ktoś krzyknął, że jedzie milicja od strony wiaduktu i bardzo szybko wszyscy się rozeszli. Zrobiło się pusto. 

 

Marcin Dutkiewicz

Szanowna Pani Redaktor! Odpowiadając na Pani apel w sprawie pobytu Adama Michnika w Otwocku – śpieszę donieść, iż przed 20 laty, jako siedmiolatek, stałem się mimowolnym świadkiem owego wydarzenia. Dla mnie wówczas była to eskapada, urwałem się z domu, bez pozwolenia rodziców. Rzecz była niecodzienna: dym, krzyki, zamieszanie, a wszystko niedaleko mego placu zabaw przy stacji PKP. Pobiegłem. To, co zobaczyłem, było dla mnie sceną jak z westernu. Tłum rozwścieczonych ludzi wokół posterunku Milicji, w którym niewątpliwie ktoś był, za szczelnie zamkniętymi drzwiami. I młody, spokojny samotny człowiek, który próbował przywołać ten tłum do opamiętania. Czekałem – udało mu się. Psychoza została osaczona.

Niczego więcej wtedy nie rozumiałem. Nie rozumiałem przede wszystkim kontekstu politycznego. Ale na Adama Michnika patrzyłem jak na bohatera westernu. Powstrzymał rozwścieczony tłum, ludzie mu uwierzyli.

Dopiero w kilka lat później zrozumiałem, że mój realny bohater, z mojego polskiego westernu – Adam Michnik – dokonał rzeczy niezwykłej. Powstrzymał ludzi przed samosądem – na władzy, przed którą jako dysydent tamtych czasów – nie miał powodu nawet “uchylać czapki”.

 

Małgorzata Zawada

Było ciepło, wracałam właśnie z pracy, pociągiem z Warszawy. Już było po pożarze, ale na stacji wciąż był tłum ludzi. Rozmawiałam z p. Jurczykiem, który prawdopodobnie przybył do Otwocka ze Zbigniewem Bujakiem. Zapamiętałam jak powiedział: „No i cóż się wielkiego stało? Kurnik się spalił?!”. Samego Adama Michnika wtedy nie widziałam, ale słyszałam od obecnych ludzi, że był wcześniej. Z Adamem znałam się jeszcze z pracy w Zakładach im. Róży Luksemburg, gdzie musiał pracować obowiązkowo po wyjściu z więzienia. Starał się powrócić na studia i gdy mu się to wreszcie udało, zorganizowaliśmy mu z kilkoma osobami z Zakładów pożegnalne spotkanie, u niego w domu.

oprac. E. Banaszkiewicz